[na dużym ekranie] Remember who the real enemy is

CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ, WIĘC NIE OBWINIAJ MNIE,
GDY OKAŻE SIĘ, ŻE ZASPOILEROWAŁAM CI CAŁY FILM!
Tydzień przed pójściem do kina przeczytałam ponownie książkę
i wcale nie uważam tego za błąd, choć początkowo obawiałam się, że będę za
bardzo przyrównywać film do pierwowzoru. Oczywiście zdarzały się momenty, gdy
przypominało mi się, że coś w książce zostało inaczej przedstawione niż w
filmie, ale nie zawadzało mi to zbytnio. Niektóre zmiany były nawet pozytywne.
Przede wszystkim chwila, gdy w dniu dożynek cały Dystrykt Dwunasty ucałował
trzy palce lewej ręki i uniósł je w górę. Wielu odstępstw od książki się nie dopatrzyłam,
choć niektóre wydarzenia zostały pominięte. Ale tego akurat można było się
spodziewać, ponieważ nigdy nie zdarzyło się tak, aby wszystko było identyczne w
książce i w filmie.


Peeta jak zwykle świetnie przedstawiony i nadal
nieszczęśliwie zakochany. Natomiast Katniss już gorzej. Nie wiem dlaczego, ale
nie lubię aktorki, która odgrywała jej rolę. Według mnie słabo to robiła. Jest
sztuczna i brak jej jakichkolwiek naturalnych emocji. W książce Katniss jest
bardzo emocjonalną i odważną osobą i czuć jej emocje wylewające się z kart, a
tu po prostu było sztucznie. Najbardziej irytowała mnie ta jej krzywa mina, gdy
zaczynała płakać. Jakby jadła kwaśną cytrynę. Już w pierwszej części nie
podobała mi się ona jako odtwórczyni Katniss, a tutaj jeszcze bardziej ją
znielubiłam.
Co do samego filmu, efekty specjalne były na wysokim
poziomie, a arena, która została stworzona robiła niewyobrażalne wrażenie, ale
ja nadal byłam nienasycona. Z książki najlepiej pokazane momenty zostały
właśnie na arenie, na początku było trochę słabiej, ale nadal dobrze. Widać, że
ludzie postarali się, aby film spodobał się jak najszerszej liczbie odbiorców,
ale przez to zabrali jedną scenę, którą mocno chciałam zobaczyć. Chodzi mi o
znalezienie przez Katniss w lesie zbiegów z Jedenastki. Chciałam żeby
dowiedziała się o Trzynastce przed końcówką, ale tak się nie stało. Według mnie
reżyser i ekipa bardziej skupili się na arenie niż na scenach ją
poprzedzających. Na przykład jak wygrał Haymitch czy jak wyglądały suknie
ślubne Katniss. Wszystko zostało zminimalizowane, aby najważniejsze rzeczy
rozegrały się podczas walki trybutów.

I tu potwierdza się to, co mówiłam wcześniej. Ekipa bardziej
skupiła się na momentach na arenie, ponieważ każda katastrofa została pokazana
w bardzo zaawansowany sposób. Mgła była przecudowna, małpy zabójcze, a kosogłosy
przejmujące. Bardzo mi się spodobały te sceny.
Podsumowując, W pierścieniu ognia jest lepszą ekranizacją
niż Igrzyska śmierci, ale nadal mi czegoś brakuje. Wiem, że nie mogę się
spodziewać idealnej kopii losów z książki, ale po tylu pozytywnych opiniach
spodziewałam się czegoś lepszego. I może tu tkwi problem – po prostu oczekiwałam
za wiele.
PS Po obejrzeniu filmu, nawet mój tata stwierdził, że wcale
szału nie było. Po prostu film jak film. Ciekawy, ale bez rewelacji.
Mam zupełnie inne odczucia. Zakochałam się w Katniss, Peetcie i Haymitchu <3 A Finnick jakoś zupełnie mi nie pasował. Znaczy aktor, który go grał. Reszta była "powyżej oczekiwań" :) Ale zgodzę się, że WPO było lepsze od IŚ :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Natalie ^^
A ja nie widziałam jeszcze żadnej części filmu, bo nie czytałam jeszcze książek :) Ale mam nadzieję, że w przyszłym roku nadrobię te zaległości :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam całej recenzji, bo nie chciałam się wszystkiego dowiedzieć, ale powiem, że jakoś aż tak bardzo mnie nie ciągnie do tej ekranizacji. Kiedyś na pewno obejrzę, ale raczej nie teraz. :)
OdpowiedzUsuńMuszę się w końcu wziąć i zabrać za oglądane kontynuacji :D Ciekawe jak wypadnie w moich oczach :)
OdpowiedzUsuńCałą trylogię uwielbiam i nie ukrywam, że ekranizacja pierwszej części nie zachwyciła mnie. Owszem, był to dobry film, ale zupełnie nie umywał się do wersji papierowej. Podejrzewam, że w tym przypadku będzie tak samo.
OdpowiedzUsuń