[na dużym ekranie] Remember who the real enemy is

grudnia 11, 2013
Niedawno, bo w ostatnią sobotę wybrałam się razem z moim tatą, który chyba bardziej niż ja miał ochotę obejrzeć ten film, na W pierścieniu ognia. Ekranizacja zdobyła wiele pozytywnych opinii i wprawiła wszystkich w niespokojny czas oczekiwania na kolejną część. Niektórzy zaczęli już po ciuchu odliczać dni, godziny, minuty do tego szczególnego dnia. W pierścieniu ognia było iskrą, która wznieciła ogień oczekiwania. Czy ja również zaliczam się do tego grona? Postaram się Wam bez wielu spoilerów, choć nie wykluczam, że jakieś się nie zapodzieją, bo niektórych scen nie da się inaczej opowiedzieć, pokazać Wam moją opinię o tym filmie.

CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ, WIĘC NIE OBWINIAJ MNIE, GDY OKAŻE SIĘ, ŻE ZASPOILEROWAŁAM CI CAŁY FILM!

Tydzień przed pójściem do kina przeczytałam ponownie książkę i wcale nie uważam tego za błąd, choć początkowo obawiałam się, że będę za bardzo przyrównywać film do pierwowzoru. Oczywiście zdarzały się momenty, gdy przypominało mi się, że coś w książce zostało inaczej przedstawione niż w filmie, ale nie zawadzało mi to zbytnio. Niektóre zmiany były nawet pozytywne. Przede wszystkim chwila, gdy w dniu dożynek cały Dystrykt Dwunasty ucałował trzy palce lewej ręki i uniósł je w górę. Wielu odstępstw od książki się nie dopatrzyłam, choć niektóre wydarzenia zostały pominięte. Ale tego akurat można było się spodziewać, ponieważ nigdy nie zdarzyło się tak, aby wszystko było identyczne w książce i w filmie.

Po ogłoszeniu aktora grającego rolę Finnicka rozgorzała dyskusja, czy aby na pewno jest to odpowiedni kandydat na tą postać. Ja uważam, że jest idealny, choć początkowo miałam trochę inną wizję jego osoby. Mimo wszystko podobały mi się sceny, w których uczestniczył, a przede wszystkim słynny wśród wszystkich epizod z kostkami cukru. Te dołeczki fajnie wyglądały, gdy mówił :)

Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie postać Johanny, która w książce nie zwróciła na siebie mojej uwagi. Myślałam, że jest dziwną osóbką nie lubiącą Katniss i gardzącą każdym człowiekiem. W filmie pokazała się z innej strony i scena, w której wykrzykiwała podczas rozmowy z Cesarem niecenzuralne słowa, skradła moje serce. Od tamtej pory inaczej na nią patrzyłam i bardzo ją polubiłam.

Peeta jak zwykle świetnie przedstawiony i nadal nieszczęśliwie zakochany. Natomiast Katniss już gorzej. Nie wiem dlaczego, ale nie lubię aktorki, która odgrywała jej rolę. Według mnie słabo to robiła. Jest sztuczna i brak jej jakichkolwiek naturalnych emocji. W książce Katniss jest bardzo emocjonalną i odważną osobą i czuć jej emocje wylewające się z kart, a tu po prostu było sztucznie. Najbardziej irytowała mnie ta jej krzywa mina, gdy zaczynała płakać. Jakby jadła kwaśną cytrynę. Już w pierwszej części nie podobała mi się ona jako odtwórczyni Katniss, a tutaj jeszcze bardziej ją znielubiłam.

Co do samego filmu, efekty specjalne były na wysokim poziomie, a arena, która została stworzona robiła niewyobrażalne wrażenie, ale ja nadal byłam nienasycona. Z książki najlepiej pokazane momenty zostały właśnie na arenie, na początku było trochę słabiej, ale nadal dobrze. Widać, że ludzie postarali się, aby film spodobał się jak najszerszej liczbie odbiorców, ale przez to zabrali jedną scenę, którą mocno chciałam zobaczyć. Chodzi mi o znalezienie przez Katniss w lesie zbiegów z Jedenastki. Chciałam żeby dowiedziała się o Trzynastce przed końcówką, ale tak się nie stało. Według mnie reżyser i ekipa bardziej skupili się na arenie niż na scenach ją poprzedzających. Na przykład jak wygrał Haymitch czy jak wyglądały suknie ślubne Katniss. Wszystko zostało zminimalizowane, aby najważniejsze rzeczy rozegrały się podczas walki trybutów.

Najśmieszniejszym momentem dla mnie była scena, która prawdopodobnie śmieszna być nie powinna. Mianowicie chodzi mi o moment, gdy Katniss, Peeta i Finnick po ucieczce od mgły, mocno poparzeni wchodzą do wody i zmywają z siebie truciznę. Nie wiem dlaczego, ale ta scena wzbudziła we mnie śmiech i musiałam się kontrolować, aby nie roześmiać się na głos i nie zrobić sobie obciachu.

I tu potwierdza się to, co mówiłam wcześniej. Ekipa bardziej skupiła się na momentach na arenie, ponieważ każda katastrofa została pokazana w bardzo zaawansowany sposób. Mgła była przecudowna, małpy zabójcze, a kosogłosy przejmujące. Bardzo mi się spodobały te sceny.

Podsumowując, W pierścieniu ognia jest lepszą ekranizacją niż Igrzyska śmierci, ale nadal mi czegoś brakuje. Wiem, że nie mogę się spodziewać idealnej kopii losów z książki, ale po tylu pozytywnych opiniach spodziewałam się czegoś lepszego. I może tu tkwi problem – po prostu oczekiwałam za wiele.


PS Po obejrzeniu filmu, nawet mój tata stwierdził, że wcale szału nie było. Po prostu film jak film. Ciekawy, ale bez rewelacji.

5 komentarzy:

  1. Mam zupełnie inne odczucia. Zakochałam się w Katniss, Peetcie i Haymitchu <3 A Finnick jakoś zupełnie mi nie pasował. Znaczy aktor, który go grał. Reszta była "powyżej oczekiwań" :) Ale zgodzę się, że WPO było lepsze od IŚ :>

    Pozdrawiam, Natalie ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nie widziałam jeszcze żadnej części filmu, bo nie czytałam jeszcze książek :) Ale mam nadzieję, że w przyszłym roku nadrobię te zaległości :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam całej recenzji, bo nie chciałam się wszystkiego dowiedzieć, ale powiem, że jakoś aż tak bardzo mnie nie ciągnie do tej ekranizacji. Kiedyś na pewno obejrzę, ale raczej nie teraz. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę się w końcu wziąć i zabrać za oglądane kontynuacji :D Ciekawe jak wypadnie w moich oczach :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Całą trylogię uwielbiam i nie ukrywam, że ekranizacja pierwszej części nie zachwyciła mnie. Owszem, był to dobry film, ale zupełnie nie umywał się do wersji papierowej. Podejrzewam, że w tym przypadku będzie tak samo.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.