92. Recenzja „Nomen omen” - Marta Kisiel
„Nie można przeżyć życia za kogoś innego, choćby nie wiem co. Nie można mu mówić, co ma robić, a czego nie, ani brać na własne barki konsekwencji cudzych czynów. Nikomu to nie wychodzi na dobre. Każdy decyduje za siebie... i tylko za siebie potem dostaje od życia po głowie.”

Cała przygoda rozpoczyna się od wędrowania po nieznanym
mieście przez Salkę w stronę domu, do którego taksówkarz obawiał się ją
podwieźć. W końcu dziewczyna odnajduje domiszcze i stwierdza, że takiego upiornego,
a zarazem zastanawiającego domu się nie spodziewała. Wchodzi jednak do środka i
poznaje Matyldę Bolesną, która więcej pytań zadaje niż odpowiedzi udziela.
Salka podąża w ciemne i nieznane odmęty domu i spotyka papugę o imieniu Roy
Keane, który dzieli się z nią krakersem. Wydawać się by mogło, że dziewczyna z
jednego psychiatryka trafiła do kolejnego. Jednak nie poddaje się tak łatwo i
ma zamiar pozostać jak najdłużej we Wrocławiu, byle tylko najdalej Niedasia i
jego dziwnych pomysłów. A tym bardziej z dala od World of Warcraft, w które on
wciąż gra. Jednak przeszłość nie daje o sobie tak łatwo zapomnieć i dogania
Salkę, mimo tego że ona jak najszybciej próbowała przed nią uciec. Nawet buty
do biegania założyła!
Przyznać szczerzę muszę, że szukałam tej książki jeszcze
przed premierą, więc ten wysyp pozytywnych recenzji jeszcze bardziej mnie
motywował do sięgnięcia po nią, tym bardziej, że pewna znana mi z naszych
pogawędek osóbka zabrała książkę na przejażdżkę po Wrocławiu. Tak jej się ta
książka spodobała! No i nie ma o czym mówić, w końcu książka trafiła w moje
chciwe łapki i tam już pozostała dopóki jej nie skończyłam.
Zaczynając od początku powiem, że pomysł na książkę był
naprawdę genialny. Tak naprawdę nie wiem co mi w tej pozycji nie grało, ale
jestem pewna, że najlepszej oceny nie dostanie, choć widzę w niej same plusy.
Cudnie jest czytać taki świeży i interesujący styl jakim posługuje się autorka i zrozumieć, że to wszystko wcale nie było takie łatwe. Aby stworzyć coś takiego to trzeba mieć talent i wielkie, bardzo głębokie morze wyobraźni, która nas poniesie jak najdalej. W tym momencie zapewniam, że po Dożywocie, czyli pierwszą książkę Marty Kisiel sięgnę z całą pewnością.
Może tym co mi się nie podobało byli bohaterowie. Choć tak
naprawdę to nie wiem, bo naprawdę polubiłam Salkę i kilka innych osób, a tak
przede wszystkim to rozumiałam ją i wiedziałam czemu tak się wkurza na swojego
brata [też to przerabiam czasami].
Zadziwiające jednak jest to, że książkę czyta się w
ekspresowym tempie i naprawdę nie wiadomo kiedy ten czas nam przeleciał jak
pociąg pospieszny. Wydawać by się mogło, że trochę odmienny styl mógłby
spowodować zagubienie w akcji lub potrzebę przystosowania się do niego. Tak
naprawdę jest to tak łatwe jak klikanie przez minutę w klawiaturę pisząc
niezrozumiałe całemu światu, a czasem nawet i sobie, słowa. Widać tą łatwość w
trudności.
Podsumowując, polecam Wam książkę jak najbardziej, bo słowa
zawarte w niej przeprowadzą Was przez rzekę szarej rzeczywistości i wprowadzą w
kolorowy świat, w którym niezwykła Salomea Przygoda króluje na swoim pełnym
kolorów i niezdarności tronie, na którego ramienniku siedzi spokojnie Roy Keane
i przegryza swojego ulubionego krakersa.
Moja ocena: 9/10
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Uroboros
Jakieś pół godziny temu sprawdzałam, czy jest w którejś księgarni w dobrej cenie, żebym mogła ją kupić :D. Ogromnie mnie interesuje twórczość pani Kisiel :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się bawiłam przy tej książce!
OdpowiedzUsuń