125. Recenzja „Alicja w krainie zombi” - Gena Showalter

sierpnia 15, 2014
„Umieranie to jedyny sposób, by żyć naprawdę.”
Alicja Bell żyje w domu, w którym jedna zasada jest wpajana do głowy od narodzin: Nigdy nie wychodź po zmroku. Ojciec Alicji widzi potwory, które wychodzą każdej nocy. Pragnie ustrzec przed nimi swoją rodzinę. W rzekome monstra nie wierzy ani Alicja, ani jej młodsza siostra Emma, jednak ani razu nie opuściły domu o zmierzchu. Zawsze słuchały się rodziców w tej sprawie. Pewnego dnia jednak, w dniu urodzin Alicji, Emma prosi ją, aby porozmawiała z rodzicami, którzy w ramach prezentu pozwoliliby im wybrać się na przedstawienie, w którym mała Bell tańczy. Alicja po długich rozmowach z matką udaje się przekonać ją do tego pomysłu i razem, całą rodziną wyruszają obejrzeć występ Emmy. Wszystko idzie spokojnie, jednak w drodze powrotnej jedna decyzja sprawia, że świat Alicji zmienia się nie do poznania. Widzi zmasakrowaną matkę, która cała we krwi siedzi na swoim miejscu za kierownicą. Widzi siostrę, która nieruchomo siedzi obok niej. I ojca na zewnątrz auta, którego pożerają straszne istoty. Traci przytomność. Budzi się dopiero w szpitalu. Od tamtej pory postanawia zmienić swoje imię na Ali i odciąć się od przeszłości. Musi przeprowadzić się do dziadków i zacząć naukę w nowej szkole, w której spotyka chłopaka o niezwykle fioletowych oczach, który odmienia jej życie jeszcze bardziej.

Już kilka miesięcy wstecz miałam zamiar pożyczyć tę książkę od mojej kuzynki, jednak za każdym razem zapominałam. W końcu jakoś trafiła ona w moje łapki. Wcale nie zamierzałam od razu się za nią zabierać, jednak pewna osóbka powiedziała, że chciałaby poznać moją opinię na jej temat. Tak więc pomyślałam, że przecież mogę ją przeczytać. Chociaż tyle mogę zrobić, a z żadną książką jakoś mi się nie spieszyło.

Zanim zaczęłam czytać inna osóbka powiedziała, że uważa tę pozycję za totalny gniot. Lekko mnie to przestraszyło, choć lepiej byłoby powiedzieć, że po prostu podeszłam do niej z większą rezerwą. W końcu zaczęłam swoją podróż z Alicją i przepadłam. Książka ma lekko ponad pięćset stron, a przeczytałam ją jednego dnia, w jakieś pięć godzin. Nie powiem Wam, że jest to ambitna lektura. Bo nie jest. Jednak powiem Wam, że zawiera ona niepowtarzalną historię upstrzoną ciekawym językiem i zadziwiająco dobrą fabułą. Przynajmniej tyle mogę Wam zdradzić.

Nie jest to moja pierwsza książka tej autorki, dlatego styl już nie aż tak mocno mnie zadziwił. Bardziej zdumiało mnie to ile ta kobieta ma pomysłów w głowie. I jak bardzo są one niesamowite. Każda z jej opowieści jest odmienna. Co prawda czytałam tylko Playing with fire, jednak po opisach wydaje mi się, że większość [jeśli nie wszystkie jej pozycje] są nakreślone dość specyficznie z pewną dozą oryginalności, której ciągle mi mało.

Jeśli chodzi o bohaterów to polubiłam bardzo Ali, czy Kat [choć wolę tą pierwszą]. Dziewczyna przeżyła wiele, jednak nie poddała się od razu. Walczyła o swoje, jeśli nie pięściami to ciętą ripostą i miną. Bardzo zaskakująca z niej osóbka. Jeśli chodzi o płeć przeciwną to polubiłam Cole’a, jednak bardziej chyba przypadł mi do gustu Szron i ta jego popaprana sytuacja z Kat.

Warto jeszcze nadmienić, że fabuła jest świetna. Po prostu wylewają się z niej litry krwi i multum przebrzydłych zombiakowych flaków. Przede wszystkim jednak nie przynudza. Akcja płynie wartko i łatwo można się w niej zatracić.

Prawie zapomniałam wspomnieć o najważniejszej rzeczy. Mianowicie o podobieństwach [i różnicach] do książki Alicja w krainie czarów. Co prawda ja dzieła Carrolla nie czytałam, ale widziałam kilka filmów na jego podstawie, więc mniej więcej wiem o czym jest. Szczerze mówiąc to myślałam, że trochę więcej będzie podobieństw do tej pozycji, ponieważ tytuł na to wskazywał. Tak naprawdę to oprócz króliczej chmurki [żeby wiedzieć o co chodzi trzeba przeczytać książkę] i tytułów rozdziałów to nie widziałam żadnych podobieństw. A szkoda, bo chętnie bym kota z Cheshire w wersji Geny Showalter zobaczyła.

Podsumowując, książkę polecam tym, co mają ochotę na coś lekkiego z dużą ilością zabijania, nieprawdopodobieństw i niesamowitych przygód. Moim zdaniem jest to idealna pozycja na lato.

Moja ocena: 7/10

Alicja w krainie zombi | Alicja i lustro zombi | The Queen of Zombie Hearts

7 komentarzy:

  1. Nie czytałam tej książki, chociaż kiedyś miałam ochotę. Teraz zginęła w masie innych ciekawych tytułów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i piknie! Książka na półce czeka, ale teraz przeskoczyła o kilka pozycji do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że nie jest to taka najgorsza seria, więc muszę sięgnąć po e-booka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo tak, Szron i jego popaprana sytuacja z Kat jest na prawdę świetna :3 i jestem naprawdę ciekawa czy to się jakoś rozwiąże i ogarnie w dalszych częściach.
    Kot z ogromnym uśmiechem w wersji Geny Showalter.. to mogłoby być ciekawe.. :3 albo Szalony Kapelusznik <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ciągnie mnie do tej powieści, i w najbliższej przyszłości raczej się nie przekonam :c.

    OdpowiedzUsuń
  6. AAAAA!!! Kocham to, chociaż rzeczywiście, nic wielkiego w niej nie ma ;) Podobieństwo jest tylko dzięki tytułowi i imieniu głównej bohaterki, i królikowi-chmurze, więc nie ma co porównywać. Czytaj II część! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No właśnie, z tego, co czytam na blogach, wynika, że nie ma tu zbyt wielu podobieństw bądź nawiązań do "Alicji w Krainie Czarów", a szkoda, ja bym chętnie o nich poczytała. Takie nawiązania bardziej mnie interesują niż litry krwi czy wspomniane zombiakowe flaki. ;)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.