149. Recenzja „Taniec cieni” - Yelena Black
„Im jesteś lepszy, tym większą presję na ciebie wywierają, żebyś ich nie zawiódł. A jak się znajdziesz na szczycie, upadek na dno jest dużo dłuższy i bardziej bolesny.”
Autor: Yelena
Black
Tytuł: Taniec
cieni
Seria: Taniec
cieni #1
Wydawnictwo: Albatros
Narracja:
trzecioosobowa
Główny
bohater: Vanessa Adler – 15 lat
Ogumienie: Zdecydowanym
plusem tej książki jest jej okładka, która przyciąga wzrok. Podoba mi się, że
tancerka idealnie wpasowuje się w klimat powieści, dzięki czemu te dwie rzeczy
tworzą całość.
Coś
oryginalnego: Moim zdaniem niepowtarzalne jest wykorzystanie baletu w tej
książce. Jest ono naprawdę ciekawe i zastanawiające.
Najlepsze
zastosowanie: Vanessa jest urodzoną baletnicą, jednak to jej siostra robi to z
większym sercem. Dla Margaret taniec to całe życie i dlatego wiąże z nim swoją
przyszłość. Pragnie dostać się do najlepszej szkoły baletowej w kraju, czyli
Nowojorskiej Akademii Baletowej. Dziewczynie w końcu udaje się zostać tancerką
NAB. Wyjeżdża gonić za marzeniami. Dziś mijają trzy lata, odkąd wszelkich słuch
o niej zaginął… Rodzina Margaret przez kilka miesięcy jej szukała, jednak w
końcu musieli się pogodzić z tym, że ją stracili. Oprócz Vanessy. Ona nigdy nie
przestała wierzyć, że jej starsza siostra po prostu zniknęła. Nie wierzy, że
umarła. Właśnie dlatego zgłasza aplikację do Nowojorskiej Akademii Baletowej.
Nie robi tego dla tańca, ale dla siostry. Wierzy, że tylko tam może odnaleźć
wszystkie odpowiedzi. Może dowiedzieć się, gdzie znajduje się Margaret. Jednak
od tego celu odciągają ją inne sprawy, które zaczynają rzucać cień na tę
idealną szkołę…
Tykać to
kijem?: Odkąd pojawiła się zapowiedź tej książki chciałam ją przeczytać.
Miałam zamiar nawet ją kupić, w końcu jednak udało mi się ją dorwać w
bibliotece i cieszę się, że ją poznałam, bo jest naprawdę ciekawa.
Bohaterowie: Moim
zdaniem postacie w tej książce są naprawdę dobrze skonstruowane. Są mocno
realistyczne i naprawdę rozumiem zachowanie Vanessy, choć dość często mnie ono
irytowało. Myślę, jednak, że w wielu przypadkach postąpiłabym tak samo, dlatego
nie miałam do niej wyrzutów.
Według mnie autorka stworzyła bardzo realistyczne postacie, które
sprawiały, że cała książka była odbierana bardziej rzeczywiście, mimo że miały
w niej miejsce rzeczy nie z tego świata.
Pióro: Autorka
pisze bardzo lekko i przyjemnie, dzięki czemu książkę czyta się w naprawdę
szybkim tempie. Mi udało się ją skończyć jednego popołudnia. Szczerze
powiedziawszy nie ma w stylu autorki nic specjalnego, jednak pozwala na
całkowite zatracenie się w lekturze, co jest niezwykle pomocne.
Całokształt: Moim
zdaniem książka jest naprawdę ciekawa i zawiera w sobie interesującą historię.
Równocześnie jednak jest dość przewidywalna. Może nie da się przewidzieć
wszystkiego, jednak niestety część się da… Nie zmienia to faktu, że autorka
miała nieprzeciętny pomysł na książkę i wykorzystanie w niej baletu było
naprawdę niesamowite.
Według napisu na tylnej okładce książki jest to thriller
psychologiczny. No cóż, ja nazwałabym to po prostu fantasty, ponieważ nie
dzieje się tam nic, co można by było zaliczyć do tej pierwszej kategorii.
Dlatego nie radzę kierować się tym zdaniem, bo raczej nie spotkacie w tej
pozycji niczego z thrillera.
Artemis
radzi: Moim zdaniem warto zapoznać się z tą pozycją. Temat baletu jest
to niezwykle ciekawie przedstawiony. Może i książka nie jest w stu procentach
idealna, ale zdecydowanie nadaje się na długie zimowe wieczory, gdy człowiek
pragnie się zrelaksować po ciężkim dniu.
Mój osąd: Rozkładający
się zombie – 7/10
Brak komentarzy: