163. Recenzja „Black Ice” - Becca Fitzpatrick

marca 19, 2015
„Mówią, że kiedy umierasz, całe życie przebiega ci przed oczami. Nikt nie mówi jednak o tym, że kiedy patrzysz, jak umiera osoba, którą kiedyś kochałeś, doświadczenie to jest podwójnie bolesne, ponieważ przeżywasz na nowo dwa życia, które niegdyś podążały tą samą drogą.”
Autor: Becca Fitzpatrick

Tytuł: Black Ice

Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive

Narracja: pierwszoosobowa – Britt

Główny bohater: Britt Pheiffer – 18 lat

Romans: to skomplikowane

Ogumienie: Mnie okładka jakoś nie powala. Co prawda wpasowuje się w klimat, bo śnieg, góry i brązowooki chłopak, ale mimo wszystko wydaje mi się, że grafik mógł jednak się bardziej wysilić i wymyślić coś ciekawszego i bardziej ujmującego.

Najlepsze zastosowanie: Britt to całkowicie zwykła dziewczyna. I jak zwykła dziewczyna ma złamane serce. Jej cudowny chłopak, brat jej najlepszej przyjaciółki, facet, w którym się kochała od czasów podstawówki rzuca ją w dniu balu z okazji zjazdu absolwentów. Zrywa z nią w jednym z najważniejszych dni jej nastoletniego życia… Wtedy właśnie dziewczyna postanawia, że na przerwę wiosenną zamiast udać się na słoneczne i pełne gorących mężczyzn Hawaje odbędzie podróż w góry Teton. Ma zamiar przejść sześćdziesiąt kilometrów wzdłuż łańcucha górskiego. Wybiera się tam razem ze swoją najlepszą przyjaciółką Korbie i jej chłopakiem Bearem. Niespodziewanie kilka dni przed rozpoczęciem podróży dołącza do nich Calvin. Były chłopak Britt, starszy brat Korbie. Ma robić jako przyzwoitka Korbie i Beara. Mimo że od zerwania minęło już osiem miesięcy dziewczyna nadal coś czuje do Calvina. Jednak nie wie, co robić z tymi uczuciami. Stara się zakopać te emocje głęboko i razem z przyjaciółką wyruszają w podróż, która odmieni ich życie.

Tykać to kijem?: Powód mojego zainteresowania tą książką jest bardzo prosty – czytałam wcześniej Szeptem, czyli rozchwytywaną powieść tej autorki. Nie mogłam przejść obojętnie obok jej nowego dzieła, choć akurat do sagi Szeptem mam dość mieszane i niesprecyzowane do końca odczucia.

Bohaterowie: Moim zdaniem bohaterowie zostali naprawdę dobrze wykreowani, choć ich zachowanie i charaktery nie sprawiały, że miało się ochotę zostać ich przyjaciółmi. Chodzi mi bardziej o to, że postacie nie były papierowe i miały swoją, czasem dość płytką, głębię. Przede wszystkim nie spodobała mi się Korbie. Nie mam zielonego pojęcia jak Britt mogła z nią wytrzymywać skoro za każdym razem, gdy o niej myślała chciała w nią czymś rzucić. Drugą osobistością irytującą mnie wielce był Calvin. I tu też nie rozumiem jak ta dziewczyna mogła być z tak niezrównoważonym psychicznie [serio, ostatnio to chyba jakaś moda jest na postaci mające ciągłe huśtawki nastrojów] chłopaku. W sumie sama Britt do najmądrzejszych i najfajniejszych bohaterek nie należała. Jej niepoukładane myśli często wprawiały mnie w konsternację i czasami traciłam wątek sprzed oczu, bo ona miała niezwykle jasne wspomnienie jak to Calvin jest cudowny i niesamowity. Jak na dziewczynę, która ma własny rozum i ciało zbyt mocno polegała na innych i za szybko im ufała. Mimo wszystko jakimś cudem udało mi się z nią wytrwać do końca podróży. Głównie za sprawą męskiego bohatera, który był najlepszy z tej całej zgrai.

Pióro: Styl jakoś specjalnie nie porusza, ale jak zwykle powieść pani Becci Fitzpatrick czytało się niezwykle szybko i łatwo można było przesiąknąć w ten śnieżny klimat.

Całokształt: Black Ice jest całkowicie inne od Szeptem. Te dwie historie nie mają ze sobą nic wspólnego. Widać, że autorka od napisania sławetnej sagi wzięła się za siebie i spróbowała czegoś nowego. Szczerze powiedziawszy – mi się to bardzo spodobało. Cała fabuła była dobrze skonstruowana i pomysł był niezwykle interesujący. Mam tylko dwa zastrzeżenia. Pierwsze – bohaterowie. Nie, dlatego, że byli słabo dopracowani, ale dlatego że mnie trochę denerwowali swoją głupotą [oczywiście oprócz jednego osobnika]. Drugie – prolog. Co z nim nie tak?, zapytacie. No cóż jest on całkowicie zbędny. Czemu? Ano temu, że gdy w pewnym momencie wychodzi kilka spraw na jaw, dzięki niemu łatwiej jest się domyślić jak to wszystko wygląda. A gdy już się dowiemy prawdy brakuje nam takiego WOW. I jest mały niedosyt. Dlatego polecam NIE czytać prologu! On nie jest do szczęścia potrzebny!

Artemis radzi: Macie ochotę na kilka zagadek zakopanych głęboko w śniegu pośród gór? Chcecie zobaczyć, jak dziewczyna, która nie ma nic do stracenia wyrusza w śnieżycę, aby móc przeżyć i zacząć całe swoje życie od nowa? Poczujcie chłód gór Teton i zaczytajcie się w Black Ice!

Mój osąd: Rozkładający się zombie – 7/10

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.