163. Recenzja „Black Ice” - Becca Fitzpatrick
„Mówią, że kiedy umierasz, całe życie przebiega ci przed oczami. Nikt nie mówi jednak o tym, że kiedy patrzysz, jak umiera osoba, którą kiedyś kochałeś, doświadczenie to jest podwójnie bolesne, ponieważ przeżywasz na nowo dwa życia, które niegdyś podążały tą samą drogą.”
Autor: Becca
Fitzpatrick
Tytuł: Black Ice
Wydawnictwo:
Otwarte/Moondrive
Narracja: pierwszoosobowa
– Britt
Główny
bohater: Britt Pheiffer – 18 lat
Romans: to
skomplikowane
Ogumienie: Mnie
okładka jakoś nie powala. Co prawda wpasowuje się w klimat, bo śnieg, góry i
brązowooki chłopak, ale mimo wszystko wydaje mi się, że grafik mógł jednak się
bardziej wysilić i wymyślić coś ciekawszego i bardziej ujmującego.
Najlepsze
zastosowanie: Britt to całkowicie zwykła dziewczyna. I jak zwykła dziewczyna ma
złamane serce. Jej cudowny chłopak, brat jej najlepszej przyjaciółki, facet, w
którym się kochała od czasów podstawówki rzuca ją w dniu balu z okazji zjazdu
absolwentów. Zrywa z nią w jednym z najważniejszych dni jej nastoletniego życia…
Wtedy właśnie dziewczyna postanawia, że na przerwę wiosenną zamiast udać się na
słoneczne i pełne gorących mężczyzn Hawaje odbędzie podróż w góry Teton. Ma
zamiar przejść sześćdziesiąt kilometrów wzdłuż łańcucha górskiego. Wybiera się
tam razem ze swoją najlepszą przyjaciółką Korbie i jej chłopakiem Bearem.
Niespodziewanie kilka dni przed rozpoczęciem podróży dołącza do nich Calvin.
Były chłopak Britt, starszy brat Korbie. Ma robić jako przyzwoitka Korbie i
Beara. Mimo że od zerwania minęło już osiem miesięcy dziewczyna nadal coś czuje
do Calvina. Jednak nie wie, co robić z tymi uczuciami. Stara się zakopać te
emocje głęboko i razem z przyjaciółką wyruszają w podróż, która odmieni ich
życie.
Tykać to
kijem?: Powód mojego zainteresowania tą książką jest bardzo prosty –
czytałam wcześniej Szeptem, czyli
rozchwytywaną powieść tej autorki. Nie mogłam przejść obojętnie obok jej nowego
dzieła, choć akurat do sagi Szeptem mam
dość mieszane i niesprecyzowane do końca odczucia.
Bohaterowie: Moim
zdaniem bohaterowie zostali naprawdę dobrze wykreowani, choć ich zachowanie i
charaktery nie sprawiały, że miało się ochotę zostać ich przyjaciółmi. Chodzi
mi bardziej o to, że postacie nie były papierowe i miały swoją, czasem dość
płytką, głębię. Przede wszystkim nie spodobała mi się Korbie. Nie mam zielonego
pojęcia jak Britt mogła z nią wytrzymywać skoro za każdym razem, gdy o niej
myślała chciała w nią czymś rzucić. Drugą osobistością irytującą mnie wielce
był Calvin. I tu też nie rozumiem jak ta dziewczyna mogła być z tak
niezrównoważonym psychicznie [serio, ostatnio to chyba jakaś moda jest na
postaci mające ciągłe huśtawki nastrojów] chłopaku. W sumie sama Britt do
najmądrzejszych i najfajniejszych bohaterek nie należała. Jej niepoukładane
myśli często wprawiały mnie w konsternację i czasami traciłam wątek sprzed
oczu, bo ona miała niezwykle jasne wspomnienie jak to Calvin jest cudowny i
niesamowity. Jak na dziewczynę, która ma własny rozum i ciało zbyt mocno
polegała na innych i za szybko im ufała. Mimo wszystko jakimś cudem udało mi
się z nią wytrwać do końca podróży. Głównie za sprawą męskiego bohatera, który
był najlepszy z tej całej zgrai.
Pióro: Styl
jakoś specjalnie nie porusza, ale jak zwykle powieść pani Becci Fitzpatrick
czytało się niezwykle szybko i łatwo można było przesiąknąć w ten śnieżny klimat.
Całokształt: Black Ice jest całkowicie inne od Szeptem. Te dwie historie nie mają ze
sobą nic wspólnego. Widać, że autorka od napisania sławetnej sagi wzięła się za
siebie i spróbowała czegoś nowego. Szczerze powiedziawszy – mi się to bardzo
spodobało. Cała fabuła była dobrze skonstruowana i pomysł był niezwykle
interesujący. Mam tylko dwa zastrzeżenia. Pierwsze – bohaterowie. Nie, dlatego,
że byli słabo dopracowani, ale dlatego że mnie trochę denerwowali swoją głupotą
[oczywiście oprócz jednego osobnika]. Drugie – prolog. Co z nim nie tak?, zapytacie. No cóż jest on całkowicie zbędny.
Czemu? Ano temu, że gdy w pewnym momencie wychodzi kilka spraw na jaw, dzięki niemu
łatwiej jest się domyślić jak to wszystko wygląda. A gdy już się dowiemy prawdy
brakuje nam takiego WOW. I jest mały niedosyt. Dlatego polecam NIE czytać
prologu! On nie jest do szczęścia potrzebny!
Artemis
radzi: Macie ochotę na kilka zagadek zakopanych głęboko w śniegu pośród
gór? Chcecie zobaczyć, jak dziewczyna, która nie ma nic do stracenia wyrusza w
śnieżycę, aby móc przeżyć i zacząć całe swoje życie od nowa? Poczujcie chłód
gór Teton i zaczytajcie się w Black Ice!
Mój osąd: Rozkładający
się zombie – 7/10
Brak komentarzy: