170. Recenzja „Byliśmy łgarzami” - E. Lockhart

kwietnia 23, 2015
„Milczenie to warstwa ochronna, zabezpieczająca przed cierpieniem.”
Autor: E. Lockhart

Tytuł: Byliśmy łgarzami

Wydawnictwo: YA! [Grupa wydawnicza Foksal]

Narracja: pierwszoosobowa – Cadence

Główny bohater: Cadence Sinclair-Eastman – 17 lat

Romans: Cadence + Gat

Ogumienie: Gdy pojawiła się okładka wszyscy trochę ponarzekali, bo prezentuje się gorzej od wersji pierwotnej. Ja miałam dość neutralne podejście i tak naprawdę do tej pory do końca nie wiem czy podoba mi się ta okładka, czy wręcz przeciwnie. Przynajmniej nie można jej wrzucić do kategorii ‘Grafik płakał jak projektował’, więc chyba nie jest najgorzej.

Najlepsze zastosowanie: Sinclairowie – rodzina zamożna, która może sobie pozwolić sobie na wszystko, nawet na posiadanie własnej wyspy. Tipper i Harris Sinclair mają trzy córki: Penny, Carrie i Bess. Każda z nich jest piękna, opalona i utalentowana, a także dobrze wykształcona. Darzyli oni swoje córki tak wielką miłością, że na swojej prywatnej wyspie wybudowali trzy domy i każdy miał swoją nazwę: Windemere dla Penny, Red Gate dla Carrie oraz Cuddledown dla Bess. Każda z córek Sinclairów dała swoim rodzicom jasnowłose wnuczęta. Najstarszą wnuczką jest Cadence – córka Penny, zaledwie trzy tygodnie młodszy jest Johnny, syn Carrie, natomiast córka Bess – Mirren – urodziła się jeszcze później. Ta trójka będąca mniej więcej w tym samym wieku tworzy grupę o nazwie Łgarze. Podczas ósmego lata na Beechwood dołączył do nich siostrzeniec chłopaka Carrie. Miał na imię Gat i widać było, że pochodził z całkiem innej rodziny. Z rodziny, która musi przejmować się co chwilę pieniędzmi i nie potrafi wydawać ich na głupoty. Mimo tego rodzina Sinclairów co rok zapraszała go na wyspę. I co roku Łgarze świetnie się na niej bawili. Do czasu wypadku, który miał miejsce podczas piętnastego lata. Cadence prawie utonęła i od tamtej pory towarzyszą jej straszliwe migreny. Dziewczyna nie pamięta wypadku ani prawie całego tamtego lata. Wreszcie po dwóch latach wraca na Beechwood, aby dowiedzieć się prawdy. A może być ona bardziej przerażająca niż kiedykolwiek przypuszczała.

Tykać to kijem?: Zanim książka wyszła w Polsce już było o niej głośno. Myślałam nawet czy nie kupić jej po angielsku, ponieważ zbierała naprawdę dobre opinie. W poniedziałek książka trafiła w moje łapki i tego samego dnia ją pochłonęłam, ale nie znaczy to wcale, że była cudowna…

Bohaterowie: Cadence… Hm… Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić czy mi się podobała, czy wręcz przeciwnie. Mam w stosunku do niej dość mieszane uczucia i tak naprawdę do końca nie wiem dlaczego. Choć jasno można stwierdzić, że do najgenialniejszych postaci to ona nie należy…

O reszcie nawet szkoda pisać, ponieważ są straszliwie papierowi i bez wyrazu. Nie wnoszą żadnych głębszych emocji do powieści i tak naprawdę nic się o nich nie dowiadujemy. 

Pióro: Styl Lockhart jest cholernie męczący. Ciężko jest zrozumieć co w danym momencie chodziło jej po głowie i najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo że autorka starała się stworzyć wydarzenia czytelnie i klarownie to wyszło to jako jedna wielka breja. Zdarzenia sprzed dwóch lat, czyli z lata, kiedy zdarzył się straszliwy wypadek są wymieszane z tym, co działo się w lecie, kiedy Cadence poznała prawdę o wszystkim. Dopiero na samym końcu, kiedy cała prawda wychodzi na jaw można zrozumieć, co kiedy miało miejsce. Wcześniej, przez ponad połowę książki błądzimy we mgle.

Całokształt: W całej opowieści dokuczał mi niemiłosiernie brak jakiejkolwiek akcji. Gdyby chociaż miał miejsce jakiś ciekawy romans czy cokolwiek, co mogłoby wzbudzić ciekawość, książkę czytałoby się z większym zainteresowaniem. Moim zdaniem wygląda to jak zlepek nic nieznaczących wydarzeń z życia bogatej rodziny, których spotkała wielka tragedia. Denerwowało mnie zachowanie Harrisa, czyli dziadka Cadence, ponieważ wydawało się jakby ogłosił konkurs na najlepszą córkę i tylko zwyciężczyni dostałaby po jego śmierci cały majątek. A córeczki skakały wokół ojca będąc na każde jego skinienie i starając się mu dogodzić. Poza tym irytował mnie wszechobecny egoizm. No bo przecież skoro jestem bogaty to cały świat mam w nosie, prawda?

Artemis radzi: Szczerze mówiąc – nie podobała mi się historia przedstawiona na kartach tej powieści. Nie płynie z niej żadna nauka. Podczas czytania czeka nas nuda, a nie trochę zabawy. Nawet nie jest to dobra pozycja na relaks. Krótko mówiąc – nie polecam.

Mój osąd: Wredny chochlik – 3/10 

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.