175. Recenzja „Love, Rosie” - Cecelia Ahern
„Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki stają się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo jest się zgubić.”
Autor: Cecelia
Ahern
Tytuł: Love,
Rosie
Wydawnictwo: Akurat
Narracja: Powiedzmy,
że pierwszoosobowa
Główny
bohater: Rosie Dunne i Alex Stewart
Ogumienie: Tu akurat
mamy do czynienia z okładką filmową, więc ciężko jest powiedzieć czy jest
odpowiednia do książki. Mimo wszystko jednak wydaje mi się, że nie jest tak źle
jak mogłoby się wydawać, choć przecież zawsze może być lepiej.
Coś
oryginalnego: Cała książka stworzona jest z maili, rozmów na czacie, smsów,
listów czy kartek urodzinowych albo zaproszeń. Mówiąc szczerze na początku
trochę się obawiałam, że nie będzie to najprzyjemniejsze i sporo rzeczy nie
zostanie wyjaśnionych, ale tak naprawdę wypadło to świetnie i chętnie
przeczytałabym jeszcze jakąś książkę napisaną w ten sposób.
Najlepsze
zastosowanie: Rosie i Alex znają się od małego i odkąd tylko się poznali
wiedzieli, że będą najlepszymi przyjaciółmi. Przez lata dorastali, spędzając
czas razem. Podczas 16 urodzin Rosie, Alex zabrał ją do pubu i dzięki fałszywym
dowodom osobistym udało im się upić. Wszystko uszłoby im na sucho, gdyby nie
to, że dziewczyna spadła ze stołka i rozcięła sobie głowę. Musieli udać się do
szpitala, skąd poinformowano ich rodziców o stanie rzeczy. Dostali szlaban, ale
nadal się komunikowali. Rok później okazało się, że Alex z pięknego Dublina
wyjeżdża, gdyż jego ojciec dostał pracę w Bostonie. Rosie nie była zadowolona z
takiego obrotu spraw i nie sądziła, że wyjazd Alexa może tak boleć. Mimo
rozłąki zawsze pozostawali w kontakcie i rozmawiali na każdy temat. W końcu
doszli do wniosku, że na dobre wyszedł im ten wyjazd, ponieważ zaczęli się
uczyć i ich wymarzone szkoły stały dla nich otworem. Planowali wspólne
studiowanie w Bostonie – Alex na medycynie, a Rosie na hotelarstwie. Najpierw
jednak odbywał się bal absolwentów, na który dziewczyna miała pójść ze swoim
najlepszym przyjacielem. Świat jednak obrócił się przeciwko nim. Okazało się,
że wszystkie loty do Dublina są pełne i Alex nie dotrze na bal. Z tego powodu
Rosie poszła z Brianem i całe jej życie wywróciło się do góry nogami...
Tykać to
kijem?: W roku ubiegłym miała premierę ekranizacja książki Na końcu tęczy, zmieniono jednak tytuł
na Love, Rosie i dopiero wtedy
dowiedziałam się o istnieniu tej książki, a przede wszystkim, że napisała ją ta
sama autorka co PS Kocham Cię [co
prawda nie czytałam, ale słyszałam o filmie, którego nie oglądałam :P]. Na
początku mnie do niej nie ciągnęło, ale w końcu wymieniłam się i doszłam do wniosku,
że spróbuję się z nią zapoznać.
Bohaterowie: Akcja
powieści rozgrywa się na przestrzeni prawie całego życia Rosie i Alexa.
Poznajemy ich bardzo dobrze, choć przyznać trzeba, że więcej dowiadujemy się o
dziewczynie, gdyż to ona częściej pisze listy i maile. Zagłębiamy się w jej
życie, przeżywając z nią wzloty i upadki, szczęśliwe chwile i smutne. I wciąż
nie możemy uwierzyć, w to jaki los potrafi być okrutny, a zarazem cudowny.
Rosie jednak radzi sobie z każdą przeciwnością losu i nawet, jeśli czasami
miała wszystkiego dość i jedyne, na co miała ochotę to było leżenie w łóżku,
jakoś jednak wstawała i rzucała wyzwanie światu. Mówiąc szczerze podziwiam ją i
jest ona naprawdę cudowną postacią, którą może nie we wszystkim można
naśladować, ale w wielu wypadkach jak najbardziej.
Pióro: Autorka
pisze naprawdę lekko i przyjemnie mi się czytało całą książkę. Mimo że
początkowo miałam obawy, co do przedstawienia powieści to jednak w pewnym
momencie tak się wciągnęłam, że po prostu nie mogłam się oderwać.
Całokształt: Ta
opowieść jest niesamowicie czarująca i piękna. Pokazuje jakie życie potrafi być
nieprzewidywalne i nawet jeśli pisalibyśmy plany na całe lata to jedna mała
rzecz może sprawić, że wszystko weźmie w łeb. I to jest doprawdy cudowne i
niesamowite. Co prawda można się wkurzać na to życie i wciąż nie móc zrozumieć
jak to wszystko możliwe, ale i tak nic nie zmienimy, jeśli stało się coś, co
wpływa tak naprawdę na wszystko, co znaliśmy i docenialiśmy.
Artemis
radzi: Książkę zdecydowanie polecam wszystkim, którzy chcą poczuć
odrobinę ciepła i zobaczyć jak można się mijać, szukać i próbować wreszcie
znaleźć prawdziwego siebie, a także drugą połówkę.
Mój osąd: Przystojny
diabeł – 9.5/10
Brak komentarzy: