184. Recenzja „Maybe someday” - Colleen Hoover

lipca 16, 2015
„Chcemy być wolni, żeby móc się kochać, ale na przeszkodzie stoją nam nieodpowiedni czas i lojalność. Oboje wiemy, czego chcemy, ale nie wiemy, jak to osiągnąć. Czy raczej: kiedy to osiągnąć.”
Autor: Colleen Hoover

Tytuł: Maybe someday

Seria: Maybe #1

Wydawnictwo: Otwarte

Narracja: pierwszoosobowa – Sydney i Ridge

Główny bohater: Sydney – 22 lata i Ridge – 24 lata

Romans: Ugh, nie jestem pewna czy chcę Wam to zdradzić

Ogumienie: Pamiętacie, że było głosowanie odnośnie okładki do tej książki? No cóż, ja mówiąc szczerze byłam za tą drugą. Ta jakoś mi tak mało pasowała [W ogóle to najbardziej i tak podoba mi się oryginał, ale co tam]. Jeśli jednak mówimy o tej tutaj obecnej to myślę, że nie jest źle, ale nadal jakoś mi nie pasuje.

Coś oryginalnego: Obecne piosenki, które można sobie przesłuchać są naprawdę czymś nieprawdopodobnym i niespotykanym, a przede wszystkim interesującym i urozmaicającym czytanie. Sprawiającym zbudowanie większej więzi między czytelnikiem i bohaterem.

Najlepsze zastosowanie: Życie Sydney jest spokojne i jednostajne. Ma wspaniałego chłopaka, cudowną przyjaciółkę, a zarazem współlokatorkę oraz studiuje to, czego pragnęła, związanego z jej największą miłością, czyli muzyką. Każdego wieczora wychodzi na swój balkon, aby posłuchać chłopaka grającego po drugiej stronie ulicy na gitarze. W pewnym momencie, nawet sama nie wie kiedy, zaczęła tworzyć do tych melodii tekst. A gdy chłopak z naprzeciwka, który okazuje się mieć na imię Ridge, prosi ją o przesłanie jednego z tekstów dziewczyna się peszy, ale robi to. Chłopak jest zaskoczony, że poszło jej tak dobrze i myśli, że znalazł rozwiązanie, które powinno ich oboje zadowolić. Z racji tego, że ostatnio cierpi na niemoc twórczą, a zespół, dla którego pisze nalega, aby pokazały się następne kawałki Ridge postanawia zaproponować Sydney współpracę. W międzyczasie jej życie wywraca się do góry nogami. W dniu jej dwudziestych drugich urodzin dowiaduje się, że jej chłopak zdradza ją z jej przyjaciółką. Dziewczyna pakuje wszystko, co może i siada na zewnątrz w deszczu, czekając aż świat się do końca zawali. Z pomocą przychodzi jej Ridge, który postanawia, że zostaną współlokatorami, mimo że oboje zdają sobie z tego sprawę, że nie jest to najlepsze rozwiązanie.

Tykać to kijem?: Już od dość dawna planowałam przeczytać tę książkę. I to jeszcze zanim ogłoszono, że zostanie wydana w Polsce. Przez długi czas trzymałam się swojego planu, aby przeczytać ją po angielsku, jednak uległam presji. Zbyt wiele ludzi uważało ją za coś niesamowitego i w końcu nie mogłam się powstrzymać i ją kupiłam.

Bohaterowie: Zarówno Ridge i Sydney są niezwykle dopracowanymi i realistycznymi postaciami. Mają swoje problemy, związane z uczuciami, których nie potrafią kontrolować, jednak nie mogą się im także poddać. Z ich dwójki nie potrafiłabym wybrać lepszej postaci, ponieważ moim skromnym zdaniem najlepszym bohaterem jest zdecydowanie Warren. Chłopak ma trochę popapraną relację z miłością swojego życia, a przede wszystkim zwariowane poczucie humoru, co sprawia, że jest niezwykle przyjazną osobą. Dlatego cieszę się, że autorka napisała powieść również o nim, po którą z całą pewnością sięgnę i tym razem przeczytam po angielsku.

Pióro: Colleen Hoover niezmiennie posiada lekkie i przyjazny styl, dzięki któremu książkę się czyta w szybkim tempie. Przede wszystkim jej opowieści są niezwykle barwne i interesujące.

Całokształt: Nie jest to powieść, w której się zakochałam. Mówiąc szczerze po tych wszystkich cudownych opiniach, wysokich ocenach i rozpływaniem się nad tą pozycją miałam nadzieję dostać coś niesamowitego, wciągającego i zabójczego. Powodującego ogromnego kaca książkowego. Widać jednak, że przesadziłam z oczekiwaniami i z tego powodu historia Sydney i Ridge’a pozostała dla mnie jakaś niedokończona. Czegoś mi w niej zabrakło, jednak nie jestem w stanie wskazać dokładnie, o co mi chodzi.

Kasia radzi: Od tej książki można dostać poważnej cukrzycy i mówiąc szczerze wcale nie jest warto. Jest ona mocno przesłodzona i zbyt cudowna. Za dużo w niej tego wszystkiego i przez to jakoś nie pozostawia czysto pozytywnych emocji.

Mój osąd: Rozkładający się zombie – 7/10

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.