242. Recenzja „Bez słów” - Mia Sheridan
„Przyniosłeś ciszę, najpiękniejszy dźwięk, jaki słyszałam, bo cisza była tam, gdzie byłeś ty.”
Autor: Mia
Sheridan
Tytuł: Bez słów
Wydawnictwo: Otwarte
Narracja:
pierwszoosobowa – Bree, Archer
Główny
bohater: Bree Prescott – 22 lata (?); Archer Hale – 23 lata (?)
Romans: Bree +
Archer
Ogumienie: Ponownie
zostałam zwiedziona przez okładkę. Może nie wstrząsnęła ona mną jakoś bardzo,
ale mimo wszystko spodobała mi się. Ale podpowiadała mi nieco, że może być to
historia, która nie do końca mi się spodoba. Wiecie skąd to podejrzenie? Ano z
tej wyrzeźbionej klaty faceta. To zasiało w mojej głowie nieco wątpliwości, co
do wspaniałości tej pozycji.
Najlepsze
zastosowanie: Bree ucieka przed przeszłością. Wybiera się do miasteczka, gdzie
kiedyś jako dziewczynka spędzała wakacje. Postanawia wynająć dom, znaleźć pracę
i wrócić, kiedy będzie gotowa. Nie spodziewała się, że odnajdzie w tym miejscu
coś niesamowitego. Że nareszcie poczuje się jak w domu wśród tych nieznanych
jej ludzi. Z całą pewnością nie spodziewała się również, że pozna chłopaka.
Jednak nie byle jakiego, ale takiego, który samą swoją osobą potrafi zawrócić w
głowie. Bree dowiaduje się, że ma on na imię Archer i jest raczej odludkiem.
Spowodowane jest to przede wszystkim jego przeszłością oraz faktem, że nigdy
się nie odzywa. Po śmierci swoich rodziców został oddany pod opiekę dość
ekscentrycznego wujka, który nie do końca nauczył go życia. Bree jest pierwszą
osobą, z którą może porozmawiać. Chłopak słyszy, jednak ma uszkodzone struny głosowe
i przez to nie może mówić. Bree umie posługiwać się językiem migowym, ponieważ
jej ojciec był głuchy, a Archer nareszcie może wykorzystać swoją teoretyczną
wiedzę w tym zakresie, gdyż migowego uczył się tylko z książek. Kiedy odkrywają
siebie nawzajem i rozumieją, że nie ma nic piękniejszego od uczucia, które się
między nimi rodzi, pozostaje tylko jedna rzecz na drodze do ich szczęścia –
przeszłość Archera, o której wolałby nie wspominać.
Tykać
to kijem?: Wysoka ocena na Goodreads oraz wiele pozytywnych opinii, które
pojawiały się w blogosferze sprawiły, że zachciałam przeczytać tę powieść. Z
tego powodu z okazji Dnia Książki zakupiłam właśnie ją.
Bohaterowie: Zarówno
Bree, jak i Archer są bohaterami dobrze skonstruowanymi. Są pełni pasji, życia,
a przede wszystkim miłości i niewypowiedzianych słów (wybaczcie, że użyłam tego
sformułowania, ale głupio byłoby napisać „niewymiganych słów”). Widać, że
autorka wiele się napracowała, aby stworzyć ich takich wielowymiarowych. Ale
popełniła jeden błąd – oni są zupełnie nieciekawi. Jedyne co jest
interesującego w postaci Archera to jego przeżycia z przeszłości i z jakiego
powodu nie mówi. Natomiast Bree jest dość nijaka i brak jej jakiejś większej
iskry do życia. Czegoś niesamowitego. Dla mnie była zbyt statyczna i nie do
końca do mnie przemawiała.
Pióro: Na całe
szczęście książka napisana jest łatwym do przyswojenia językiem. Jest on dość plastyczny,
dzięki czemu czyta się ją w dość szybkim tempie.
Całokształt: Słodycz,
cukier, lukier… Ta książka pełna jest słodkiego. Archer z Bree bez przerwy
mówią do siebie jak bardzo się kochają i jak żyć bez siebie nie mogą. Tak
naprawdę w całej pozycji nie dzieje się nic więcej. Pełna ona jest jedynie
cukru, od którego zaczynają w pewnym momencie boleć zęby. Ja zdecydowanie
bardziej wolę, kiedy bohaterowie się czubią i mają małe kłótnie o głupoty. To
dodaje nieco pikanterii całej relacji, natomiast nie przepadam za parą, która
cały czas sobie mówi jak wspaniała jest ta druga osoba, jak bardzo nie może bez
niej żyć i jak wypełnia cały jej świat. Mi się aż niedobrze od tego robiło.
Zdecydowanym minusem całej opowieści
jest brak jakiejkolwiek akcji. Nie dzieje się w niej nic interesującego. Cały
czas Bree spotyka się z Archerem albo pracuje, albo jeździ rowerem. Ale nawet
kiedy nie widzi się z nim możemy sobie poczytać o nim i dowiedzieć się jakie
uczucia budzi w głównej bohaterce. Jeśli chodzi o Archera to niestety albo
stety on prowadzi narrację tylko kilka razy, ale jest równie nieciekawy co
Bree. Cały czas się z nią spotyka albo robi coś wokół swojego domu. Ale jego
myśli wciąż są przepełnione dziewczyną, więc i tak o niej musimy pamiętać.
Kasia
radzi: Nie lubię przesłodzonych historyjek, a ta zdecydowanie do takich
należy. Jeśli miałabym wybierać to stwierdziłabym, że jest ona dość podobna do Maybe someday, dlatego uważam, że jeśli
polubiliście tę książkę to śmiało możecie sięgać po Bez słów. Jeśli jednak wolicie opowieści z pieprzykiem i bohaterów,
którzy lubią się trochę poprztykać to raczej nie bierzcie się za tę pozycję.
Mój
osąd: Wredny chochlik – 3/10
Brak komentarzy: