253. Recenzja „Moje życie obok” - Huntley Fitzpatrick
„– Muszę pamiętać, ile mam szczęścia. Moi rodzice mogą być bez grosza, sprawy mogą iść teraz źle, ale są wielcy. Gdy byliśmy mali, Alice miała zwyczaj pytać mamę, czy będziemy bogaci. Zawsze odpowiadała, że jesteśmy bogaci we wszystkie rzeczy, które się liczą. Muszę pamiętać, że miała rację”
Autor: Huntley
Fitzpatrick
Tytuł: Moje
życie obok
Wydawnictwo: Zysk i
S-ka
Narracja:
pierwszoosobowa – Samantha
Główny
bohater: Samantha Reed – 17 lat
Romans: Sam +
Jese
Ogumienie: Okładka
jest dość prosta, ale pasuje do fabuły. Przede wszystkim para całująca się
prawdopodobnie jest uosobieniem Sama i Jase’a. A drewniany płot z drzwiami
wygląda dość ciekawie i przywołuje granicę ustawioną przez matkę Sam odnośnie
rodziny Garretów. Jedyne co mi zawadza to całkowicie niepasujący do całości
grzbiet książki (jeśli chcecie zobaczyć jak wygląda zalecam spojrzenie na moje
czerwcowe zdobycze). Te biało-niebieskie paski są całkiem od czapy.
Najlepsze
zastosowanie: Samantha pochodzi z rodziny bogatej w pieniądze, a ubogiej w uczucia.
Matka bardziej zajmuje się swoją pracą jako senator i porządkiem w domu,
aniżeli własnymi córkami. Siostra zwraca na siebie uwagę skąpymi strojami i
wybrykami standardowymi dla pomijanej nastolatki. Sam jest rozważną i pełną
empatii dziewczyną, jednak ciągnie ją do miejsca, gdzie matka zdecydowanie nie
chciałaby jej widzieć – do rodziny Garretów. Są oni ich sąsiadami. Mają
gromadkę dzieci, co zdecydowanie nie podoba się matce Sam. Tym bardziej, że nie
sprzątają tak często jakby chciała, hałasują i zbyt rzadko koszą trawnik. Są
zbyt nieidealni, aby istnieć w jej poukładanym świecie. Samantha przez lata
obserwowała ich dom ze swojego dachu. Patrzyła na ich nieco chaotyczne życie
chcąc do nich dołączyć, jednak jednocześnie bojąc się konsekwencji. To nie ona
wybrała się do nich, a jeden z Garretów wyciągnął do niej dłoń i zaprowadził do
świata pełnego krzyków, zabawy, pieluch i miłości rodzinnej. Poznała każdego z
ósemki rodzeństwa i ich rodziców. Przyjęli ją bez zawahania. Stała się częścią
jej rodziny. Sielanka jednak długo trwać nie mogła. Tym bardziej, że Sam wzięła
udział w wydarzeniu, które na zawsze może przekreślić jej obecność w życiu
Garretów. Teraz musi zdecydować czy warto skrywać jest tajemnicę, kiedy niszczy
ona czyjeś życie.
Tykać
to kijem?: Mocno zaintrygowała mnie ta książka swoim opisem i wiedziałam, że
prędzej czy później znajdzie się na mojej półce. Może nie jestem zagorzałą
fanką powieści New Adult (albo jak tym wypadku Young Adult w klimacie NA), ale
lubię się w nie zagłębiać i poznawać dla czystej przyjemności.
Bohaterowie: Sam jest
rozważna i dość twardo stąpa po Ziemi. Trudno jej się dziwić, gdyż została
wychowana przez dość sztywną matkę, która jest nieugięta, pewna siebie i nie
pozwala nikomu sobą pomiatać. Dość trudno było mi ją polubić, mimo że jest tak
różna od swojej matki, która wydaje się być skupiona wyłącznie na swojej
karierze. Podobał mi się ten buntowniczy akcent. Fakt, że zadawała się z
rodziną Garretów, mimo że matka kategorycznie tego zabroniła. Oznaczało to, że Sam
umie się postawić, choć nie przychodzi jej to łatwo.
Poza nią dość dobrze poznajemy Jase’a,
czyli chłopaka w jej wieku, jednego z Garretów. Jest on dość fajną postacią.
Bywa niekiedy słodki, ale ma też kilka mniej słodkich cech, jak trzymanie węża
w pokoju i kilku innych równie śliskich zwierząt. Mimo wszystko brak mu kilku
ciekawszych cech. Dużo bardziej wyrazisty jest Tim, choć nie powiedziałabym, że
jest dobrze skonstruowaną postacią. Myślę, że każda osoba, będąca na drugim
planie była nieco niedopracowana. Autorka nie popisała się tworząc bohaterów,
sprawiając, że niektóre decyzje przez nich podejmowane wydawały się być
nieprzemyślane i całkowicie od rzeczy. Czasami nie pojmowałam ich bycia i
wydawali się być nieco papierowi i sztuczni.
Pióro: Autorka
pisze dość lekko, więc nie ma większych problemów w zagłębieniu się w akcję.
Szybko wpada się w ten wir, z którego nie łatwo jest się wydostać i z
przyjemnością poznaje się losy Sam i jej przyjaciół.
Całokształt: Po opisie
wydawało się, że jest to typowe New Adult, a jednak wiek bohaterów temu
przeczy. Z tego co pamiętam do NA zaliczają się bohaterowie od 19 (lub 18) do
dwudziestu kilku lat. Tutaj zarówno Sam, jak i Jase mają po 17 lat, więc nie
wpasowują się w te kryteria, choć sama historia o wiele bardziej pasuje do New
Adult niż do jakiejkolwiek powieści Young Adult. Dlatego nazwałabym ją miksem
tych dwóch gatunków, co dało dość interesującą kombinację.
Kiedy zaczynałam książkę nie
wiedziałam czego mam się spodziewać. Niby miałam świadomość, że nie jest to
wielce ambitna opowieść, ale sądziłam, że będzie to coś przewidywalnego i dość
typowego. Może nie zostałam zaskoczona jakoś kolosalnie, ale pozycja miała
swoje momenty, kiedy nie mogłam się od niej oderwać. Zdarzały się akcje,
których można było się spodziewać, jednak nie przeszkadzały one mocno w całej
historii. Przyznać jednak trzeba, że najgorsze w całej pozycji jest zbyt
szybkie i nieco za bardzo chaotyczne zakończenie. Jestem trochę nim
zawiedziona, tym bardziej, że brak nam kilku odpowiedzi. Ale trzeba to jakoś przełknąć,
bo nic innego nie dostaniemy.
Kasia
radzi: Myślę, że mimo że nie jest to typowa powieść New Adult to fani
tego gatunku powinni się odnaleźć w tej historii. Jedynie trzeba sobie wziąć
poprawkę na to, że główni bohaterowie są kilka lat młodsi i zachowują się
jeszcze troszkę bardziej chaotycznie i nieprzewidywalnie.
Mój
osąd: Potężny heros – 8/10
Brak komentarzy: