311. Recenzja „Imperium burz” - Sarah J. Maas
„Prawdziwe serce ognia, narzędzie tworzenia i zniszczenia.”
Autor: Sarah J.
Maas
Tytuł: Imperium
burz
Seria: Szklany
tron #5
Wydawnictwo: Uroboros
[Grupa Wydawnicza Foksal]
Narracja: trzecioosobowa
Główny
bohater: Aelin Ashryver Galathynius — 19 lat
Romans: Aelin +
Rowan
Ogumienie: Kiedy
okładka po raz pierwszy ujrzała światło dzienne ludzie nie byli zachwyceni.
Przede wszystkim przez te płomienie, które mocno rzucały się w oczy. Pierwsze
cztery części nie miały czegoś tak wyrazistego. Ja nie czułam irytacji, ale
również nie zostałam zachwycona. Dla mnie nadal numerem jeden pozostaje okładka
Dziedzictwa ognia. Nie zmienia to
jednak faktu, że na swój sposób lubię każdą z nich.
UWAGA!
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY Z PIERWSZEJ, DRUGIEJ, TRZECIEJ I CZWARTEJ
CZĘŚCI [SZKLANY TRON, KORONA W MROKU, DZIEDZICTWO OGNIA ORAZ KRÓLOWA CIENI]!
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
Najlepsze
zastosowanie: Aelin uwolniła Adarlan od złego króla i przywróciła magię.
Dokonała tego z niemałą pomocą, jednak większość ludzi myśli, że to wyłącznie
jej zasługa. Teraz przyszedł czas, aby objąć tron Terrasenu. Razem z Rowanem,
Aedionem, Lysandrą i Evangeline wyruszają na północ, gdzie spotkają się z
lordami, aby wybadać jaka sytuacja panuje w kraju. I żeby dowiedzieć się czy ma
ich poparcie. Jednak wszystko zaczyna się komplikować. Wiedźmy szykują atak na
Rithford, więc trzeba ratować Doriana i kompletować armię przeciw wojskom
Erawana. Wszystko na głowie Aelin, która nie tylko musi się martwić ziemskimi
sprawami, ale również bogowie mają dla niej zadanie. Królowa zmuszona jest
wypełnić ich wolę, co nieco spowalnia jej poszukiwanie sprzymierzeńców. Sprawy
zaczynają się piętrzyć. Ludzie liczą na Aelin i czekają na nią. Szukają
potwierdzeń, że jest to ich wspaniała królowa, która uwolni ich ze szponów
złych władców. Liczą na nią. Aelin czuje odpowiedzialność na swych barkach,
dlatego stara się jak najmocniej. Jednak
czy jej się uda? Kiedy nawet lordowie z Terrasenu zdają się przeciw niej? Nic
nie jest łatwe, zwłaszcza, kiedy z kilku stron nadciąga wróg. Królowa musi
liczyć się z konsekwencjami swoich decyzji i próbować uratować jak najwięcej
osób. Jednak czy jest to możliwe? Czy uda jej się uratować świat przez Królem
Valgów i Meave, Królową Fae?
Tykać
to kijem?: Po pierwszych dwóch tomach nie czułam zachwytu, jeśli chodzi o tę
serię. Trzeci tom zaczął nieco zmieniać w moich spostrzeżeniach, natomiast
czwarty już był naprawdę intrygujący. Byłam niezwykle ciekawa w jakim kierunku
pójdzie autorka i czy uda jej się utrzymać poziom, który nam zaprezentowała w Królowej cieni.
Bohaterowie: Gdybym
miała opisać każdą interesującą postać, która przewija się przez tę książkę,
zabrałoby mi to tak wiele miejsca, że prawdopodobnie nikt by tego nie
przeczytał. Poważnie. Tutaj jest aż gęsto od ciekawych postaci, które ciężko
pominąć, dlatego nie wiem od której zacząć i jak dużo miejsca na każdą
poświęcić.
Może zacznijmy od samej Aelin. W
gruncie rzeczy, darzę ją sympatią. Nie powiedziałabym, że ją lubię — to trochę
przesadzone, ale już mnie aż tak nie irytuje. Znaczy, mam do niej pretensje, że
o swoich planach nikogo nie informuje, załatwiając wszystko samodzielnie i na
boku. Ciężko jej zaufać własnemu kuzynowi czy towarzyszowi życia? Może jakoś to
zrozumiem. Szczerze mówiąc zginął mi gdzieś Rowan. Znaczy, nadal jest obecny, i
to dość często, ale coś mało wyrazisty był. Co prawda nigdy nie byłam jego
fanką, ale całkowicie popieram jego związek z Aelin. Facet mógłby być jednak
bardziej interesujący.
Przejdźmy do towarzyszy powyższej
dwójki — Aedion i Lysandra. Niezwykle ciekawe postaci, które krążą wokół siebie
przez całą książkę. Jednak to nie jest jedyna interesująca rzecz. Oni po prostu
mają bardzo intrygującą osobowość. Co prawda Lysandrę w ludzkiej postaci
dostajemy niezwykle rzadko, ale co to są za momenty!
I ostatnia czwórka. Zacznijmy od
Elide. Uwielbiam tę dziewczynę! Zdeterminowana, pewna swego i mimo że przez
większość czasu na straconej pozycji przez swoją kostkę, zawsze potrafi się
postawić. Ma w sobie ogień. Zdecydowanie. Warto również wspomnieć Manon —
decyzje, które przyszło jej podjąć w tym tomie oraz sprawy z przeszłości, które
wyszły na jaw nadały jej niezwykłego kolorytu. Liczę, że będzie pojawiała się
częściej.
No i zostali nam dwaj panowie.
Zacznijmy od Lorcana. Przyznaję się bez bicia, że zupełnie nie pamiętałam jego
osoby z poprzedniego tomu. Najwidoczniej coś mi umknęło. Jeśli chodzi o to, co
tutaj od niego dostajemy — jeszcze nie mam w pełni wyrobionej opinii na jego
temat. Na pewno ma w sobie coś zastanawiającego, ale nie jestem pewna czy to
pozytywne coś.
No i na koniec ten, którego
najbardziej lubię z całej serii — Dorian. Pojawia się tutaj niezwykle często,
jednak pozostaje na uboczu. Nie angażuje się mocno, chyba, że zostanie o to
poproszony, albo czuje zagrożenie. Myślę, że to taka jego taktyka. Wiecie,
cicha woda brzegi rwie. Liczę, że w dalszych częściach nieco narozrabia i
pokaże na co go stać.
Pióro: Ostatnio
słyszałam wiele głosów, że styl autorki nie należy do najlepszych. Że to tak
jakby książkę napisała gimnazjalistka. Nie wiem czy to coś nie tak jest ze mną
(czy z nimi), ale nie widzę nic takiego. Czytywałam powieści napisane dużo
gorzej. Może Maas pisze prosto, ale czy to jakaś wielka ujma? Raczej nie, moim
zdaniem dzięki temu łatwiej zrozumieć to, co ma na myśli.
Całokształt: Od czego
zacząć? OD CZEGO ZACZĄĆ? Nie mam pojęcia. Naprawdę. Ta książka zrobiła ze mną
coś złego. Sprawiła, że nie potrafię zebrać myśli. Nie wiem, co powinnam Wam
powiedzieć, a co zostawić w spokoju. To nie jest takie proste. Myśli
przebiegają mi przez głowę przez co nie wiem jak to wszystko zebrać. Przede
wszystkim jak to zrobić, aby nic nie zaspoilerować. Może zacznę od mankamentów.
Co prawda nie ma ich zbyt wiele, ale może coś tam wygrzebię z odmętów pamięci.
Z pewnością nie podobało mi się to w
jaki sposób został tutaj potraktowany Dorian. Jest go naprawdę niewiele, jednak
nie tylko o to chodzi. Wszyscy jak jeden mąż nie widzieli w nim władcy.
Wyglądało to trochę tak, jakby stał niżej od nich w hierarchii. I nie mówię
tego tylko dlatego że go lubię. Po prostu moim zdaniem królowa i król powinni
być traktowani na równi, nawet jeśli rządzą innymi krainami.
Nie chcę przedłużać, więc przejdę do
tego, co mi się podobało. Przede wszystkim połączenie z poprzednimi częściami i
nowelkami z tego świata. Nie spodziewałam się, że autorka w taki sposób to
wszystko połączy. Jestem naprawdę pod wrażeniem jej pomysłowości i sprytu. Tu
wszystko łączy się ze sobą i ma znaczenie. Naprawdę, to jest wspaniałe. Nie ma
zdarzeń, które byłyby bez znaczenia.
I ostatnia rzecz — zakończenie. Jak
można coś takiego zrobić. Nie mam pojęcia jak ja przetrwam tę część o Chaolu.
Naprawdę. To po prostu niebywałe, że autorka po zrzuceniu takiej bomby. Po
takim zakończeniu, chce nam jeszcze zaserwować tom, który dzieje się w tym
samym czasie, co wydarzenia w Imperium
burz (przynajmniej ja to tak zrozumiałam). Jak można to odwlekać?
Zwłaszcza, kiedy zostawia się czytelników z czymś takim. Maas, jak mogłaś?
Kasia
radzi: Jeśli jest tu jeszcze ktoś, kto nie miał okazji przeczytać Szklanego tronu to po tym tomie z pełną
świadomością polecam, naprawdę polecam tę serię. Może i pierwsze części nie
powalają. Ale to, co dzieje się tutaj to majstersztyk. Warto było przecierpieć
trzy tomy i nowelki, zostać zaintrygowanym przez czwórkę, aby dostać coś
takiego. POLECAM.
Mój
osąd: Słodki anioł — 9/10
Brak komentarzy: