„Listy do utraconej” — Brigid Kemmerer
Wydawnictwo: YA!
[Grupa Wydawnicza Foksal]
Narracja: pierwszoosobowa
— Juliet, Declan
Główny bohater: Juliet,
Declan — ok. 17 lat
Najlepsze zastosowanie: Życie
Juliet się zawaliło. Kilka miesięcy wcześniej jej matka miała wypadek
samochodowy w drodze do domu z lotniska. Od tamtej pory dziewczyna nie potrafi
się pozbierać. Kochała swoją matkę, nawet kiedy ona przebywała częściej poza
domem niż w nim. Jako fotografka spędzała bardzo dużo czasu w innych krajach,
dlatego nieczęsto widywała się z Juliet. Z tego powodu pisały do siebie listy.
Oczywiście wymieniały również maile, jednak listy były czymś szczególnym.
Dlatego Juliet po jej śmierci nie mogła z tego zrezygnować. Zaczęła pisać listy
do matki i zostawiać je na jej grobie. Jeden z nich został odnaleziony przez
Declana — chłopaka, który wykonuje prace społeczne na cmentarzu. Nie posiada on
zbyt pozytywnej opinii wśród swoich rówieśników i często jest na samym starcie
skreślany przez innych. Jednak Juliet dzięki listom zaczyna dostrzegać w nim
coś więcej, jednak nie ma pojęcia, że to właśnie z nim konwersuje. Oboje nie
znają swoich imion, jednak dzięki temu potrafią rozmawiać na wszystkie tematy,
nawet te najgorsze. Jednak, co się stanie, kiedy dowiedzą się prawdy o sobie?
Bohaterowie: Polubiłam
się zarówno z Declanem, jak i z Juliet, choć mówiąc szczerze, on nieco bardziej
mnie do siebie przekonał. Jednak oboje są naprawdę dobrze dopracowanymi
bohaterami, co zdecydowanie można zapisać na plus. Każde z nich jest inne i
charakter Juliet nie zawsze mi odpowiadał, jednak mimo wszystko nie
umieściłabym jej w gronie najgorszych bohaterek. Zarówno ona, jak i Declan
wiele przeszli, dlatego wiele ich cech wzięło się z ich nieprzyjemnych przeżyć.
Cieszę się, że autorka dopracowała ich naprawdę dobrze, choć mogłaby również
nieco bardziej postarać się przy postaciach drugoplanowych. Oni wypadali trochę
bladziej, jednak nie mam jakiegoś ogromnego żalu z tego powodu, ponieważ to
przeżycia Declana i Juliet miały stać na pierwszym miejscu i tak naprawdę nikt
inny nie był im do niczego potrzebny.
Całokształt: Ta
książka ma naprawdę wiele atutów. Przede wszystkim, nie jest o miłości. Nie
jest to o tym, jak miłość uleczyła poranione dusze. Oni przez prawie całą
książkę byli sobie wsparciem. Bardziej przyjaciółmi, którzy zwierzają się sobie
i próbują w jakiś sposób sobie pomóc. Jestem przeszczęśliwa, że autorka nie
poszła jednoznacznie w stronę romansu i nie dostaliśmy serduszek i wyznań
miłosnych, co kilka stron. Za to zdecydowany plus!
Po drugie, sposób prowadzenia
powieści. Każdy kolejny rozdział rozpoczynał się od listu/maila/informacji, że
nie ma żadnych nowych maili w skrzynce; często jeden rozdział kończył się czymś
w stylu: zaczęłam/zacząłem mu/jej
odpisywać i następny rozdział rozpoczynał się od tegoż maila czy listu. Z
tego powodu książkę czytało się świetnie i nie było szans, aby można było się
od niej oderwać. Ponadto cała historia jest poprowadzona świetnie i nie da się
nie uśmiechać podczas jej czytania, czasami się wściekać albo wzruszać. To jest
po prostu niemożliwe! Ja jestem kompletnie zauroczona tą powieścią i jestem
pewna, że przeczytam ją jeszcze niejeden raz. Bo zdecydowanie na to zasługuje.
Kasia radzi: Jestem
całkowicie zaskoczona tym, jak bardzo spodobała mi się ta książka, ponieważ
obawiałam się, że będzie to kolejny młodzieżowy romans. Wiecie, uzdrawiająca
siła miłości i te sprawy. Ale nie! Tutaj autorka pięknie przedstawiła relację
bardziej przyjacielską, choć faktycznie, może się wydawać, że później może
wyniknąć z tego, coś więcej, jednak romans ani trochę nie dominuje w tej
historii, co bardzo mi się podoba. Serdecznie polecam ją osobom, które szukają
pięknej opowieści, która rozgrzeje ich serca. Jednak nie oczekujcie od niej
bardzo dużo, wtedy powinniście być zadowoleni tak samo jak ja.
Mój osąd: Słodki
anioł — 9/10
Brak komentarzy: