„Pasażerka” — Alexandra Bracken
Premiera: 11 października 2017
Seria: Pasażerka #1
Wydawnictwo: Sine Qua
Non
Narracja: trzecioosobowa
Główny bohater: Henrietta
‘Etta’ Spencer — 17 lat; Nicholas Carter — ok. 20 lat
Romans: Etta + Nick
Najlepsze zastosowanie: Etta
od zawsze próbowała pokazać swojej matce, że jest uzdolniona. Że potrafi coś
zrobić sama i że jej matka powinna być z niej dumna. Dlatego sztukę gry na
skrzypcach starała się opanować do perfekcji. Jednak nie mogła doczekać się
swojego debiutu. Większość muzyków przeżywa swoje debiuty w okolicach
dwunastego czy trzynastego roku życia. Etta jest nieco zawiedziona, że do tej
pory nie udało się jej wystąpić na wielkiej scenie, jednak jest pewna, zrobi to
niebawem. Tym bardziej, że zbliża się jej występ na nieco mniejszej scenie. Ma
nadzieję, że jej matka nareszcie będzie z niej dumna. Zrozumie, że Etta jest
naprawdę wiele warta. Jednak sprawy się nieco komplikują. Podczas występu
dziewczyna zaczyna słyszeć przeraźliwy dźwięk, którego zdaje się nikt inny nie
słyszeć. Kiedy Etta schodzi ze sceny pokonana, wszystko zaczyna dziać się w zawrotnym
tempie — mężczyźni, którzy pojawiają się znikąd, nauczycielka Etty, która pada
prawdopodobnie martwa; dziewczyna, próbująca pomóc Etcie, a w efekcie ciągnąca
ją niewiadomo gdzie. Wtedy skrzypaczka traci przytomność, a gdy ją odzyskuje
znajduje się na statku. W XVIII wieku.
Bohaterowie: Czasami
żałuję, że najpierw opisuję bohaterów, a później odnoszę się do całości, bo są
momenty, kiedy najpierw wolałabym opowiedzieć o całości, a dopiero potem nieco
o postaciach, które pojawiają się w książce. Ale jakoś trzeba żyć z tym, co
sobie ustaliłam. W każdym razie, jeśli chodzi o Ettę, nie przepadam za nią. Dla
mnie jest ona zbyt pełna sprzeczności i nigdy nie wiadomo, co zrobi, ponieważ
raz przeszkadza jej coś, co ma zrobić, a raz jest zupełnie okej. A niby chodzi
o to samo. Nie przekonała mnie do siebie niczym; ponadto nie była zbyt
wyrazista. Dla mnie była zbyt papierowa i nie do końca realistyczna. Zresztą
jak cała reszta bohaterów. U żadnego nie poczułam realizmu. Wszyscy zdawali się
być niedopracowani i potraktowani po macoszemu, nawet jeśli byli postaciami
pierwszoplanowymi.
Całokształt: To nie
było moje pierwsze spotkanie z Alexandrą Bracken. Miałam już epizod z Mrocznymi umysłami i Nigdy nie gasną (Po zmierzchu nie dałam rady. Podchodziłam do niej kilka razy, ale
zawsze kończyło się po kilkudziesięciu stronach). Obiecałam sobie, że nie
sięgnę więcej po jej książki, jednak piękna okładka i pochlebne opinie
sprawiły, że zdecydowałam się spróbować. I znów się przejechałam.
Naprawdę próbowałam polubić tę
książkę. Naprawdę. Starałam się znaleźć w niej więcej niż jeden pozytywny
aspekt. Ale nie znalazłam. Mamy fabułę, która naprawdę mocno kuleje i w sumie
tam nic nie trzyma się kupy. Cała idea rodzin, które potrafią przemieszczać się
w czasie i machlojek związanych z wojną o przywództwo było dla mnie zupełnie
niezrozumiałe i widziałam wiele luk w tej historii. Wszystkie dialogi są mocno
naciągane i trącają sztucznością na kilometr. Relacje między bohaterami to
jakiś koszmar. W ogóle nie czuć czy oni się lubią, czy raczej nienawidzą. I są
tak pełni sprzeczności. Ich charaktery są nie do rozszyfrowania, ponieważ
zawsze zachowują się inaczej. Zdarzało się też, że jak na przykład Nicholas
opisywał Ettę i wychwalał jakieś jej cechy, ja zastanawiałam się czy na pewno
mówimy o tej samej osobie, ponieważ ja zupełnie nie widziałam w niej tych cech.
Ta książka ma dwie pozytywne
rzeczy — okładkę i klimat. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę okładkę byłam
zauroczona, jednak jedno spojrzenie na autorkę powieści sprawiło, że straciłam
bardzo dużo zapału, jeśli chodzi o przeczytanie jej. Jednak jakoś tak wyszło,
że się za nią zabrałam. I poza okładką spodobał mi się klimat, który jest
naprawdę fajny. Nie potrafię Wam do końca wyjaśnić, jak on wygląda, ale
naprawdę dobrze nastrajał do lektury. Pewnie gdyby nie on, nie dokończyłabym
tego czytać.
Kasia radzi: Pewnie
niebawem posypie się lawina pozytywnych opinii na temat tej książki, dlatego
moje zdanie zostanie zagłuszone, ale jeśli przeczytaliście już tę recenzję to
miejcie ją w pamięci. Chociażby po to, aby nie oczekiwać arcydzieła, o którym
nie będziecie umieli zapomnieć. Pamiętajcie, że ta książka też ma wady. I moim
zdaniem, całkiem ich sporo.
Mój osąd: Wredny
chochlik — 3/10
Brak komentarzy: