„Murder park. Park morderców” — Jonas Winner
Wydawnictwo: Initium
Narracja: trzecioosobowa
Główny bohater: Paul Greenblatt
— 24 lata
Najlepsze zastosowanie: Zodiac
Island było niesamowitym hitem. Park rozrywki, który był podzielony na sekcje
dla każdego ze znaków zodiaku, ściągał codziennie do siebie tysiące rodzin.
Jednak pewnego dnia nastąpił koniec. Na wyspie popełniono trzy morderstwa —
trzy samotnie wychowujące swoje dzieci kobiety stały się ofiarami Jeffa
Bohnera. Mordercę złapano, a park zamknięto. Minęło dwadzieścia lat i osoby,
które wykupiły wyspę zdecydowały się ją wykorzystać do otwarcia nowego parku —
inspirowanego działaniami morderców. Zanim jednak zdecydowali się na jego
zupełne otwarcie, zaprosili kilkanaście osób, które były związane z wyspą w
jakiś sposób albo będą w stanie opisać to, co nowego będzie się na niej działo.
W tej grupie znalazł się Paul — syn ostatniej z zamordowanych kobiet. Mężczyzna
nie był pewien, czy chce brać udział w tym przedsięwzięciu, jednak ostatecznie
zdecydował się wsiąść na prom. Późniejsze wydarzenia przekonały go jednak, że
nie była to zbyt dobra decyzja.
Bohaterowie: Postacią
wokół której akcja najmocniej się kręci jest Paul, już mężczyzna, którego matka
była ostatnią ofiarą mordercy z Zodiac Island. Chłopak miał wtedy zaledwie
cztery lata, dlatego niezbyt wiele pamięta z tego okresu, jednak zdecydowanie
odcisnęło to na nim swoje piętno. Przez lata fascynował się mordercami,
zwłaszcza takimi, którzy łączyli swoje zbrodnie z aktami erotycznymi.
Fascynacja z czasem nieco zbladła, jednak nie na tyle, aby nie został
dziennikarzem śledczym. Te wszystkie okoliczności sprawiły, że stał się
idealnym kandydatem do wyjazdu na wyspę, do Parku Morderców.
Zasadniczym problemem, jeśli chodzi
o tę książkę jest zbyt pobieżne potraktowanie każdego z bohaterów. Każdy z nich
ma coś, co ich charakteryzuje i dzięki czemu możemy ich poznać, np. ktoś jest
psychologiem, ktoś inny właścicielem całej wyspy, inna osoba sprzątaczką w
hotelu. I tak naprawdę nic więcej nie wiemy. Nawet sam Paul jest tak mało
rozwiniętą postacią, że do tej pory nie wiem, jakie są jego cechy charakteru —
jest zupełnie bezbarwny, a jedyne, co go definiuje to suche fakty z jego życia,
jak bycie synem ostatniej ofiary Bohnera. Poza tym tak delikatne poznanie bohaterów
sprawia, że na samym początku są kłopoty z rozróżnieniem, kto jest kim. Gdyby
na końcu książki nie było listy z nazwiskami i ich zawodem, pewna jestem, że do
tej pory nie byłabym pewna ile było osób i kto był kim. Bez pomocy listy
odróżniałam jakieś pięć czy sześć osób, a w całej opowieści było ich dwanaście.
To chyba jednak o czymś świadczy.
Całokształt: Poza
niezbyt dobrze dopracowanymi postaciami, jest jeszcze kilka niezbyt dobrze
poprowadzonych kwestii. Na samym początku już zwróciłam uwagę na to, jak suche
i bez wyrazu są dialogi, a także jakiekolwiek interakcje między bohaterami.
Liczyłam na to, że na kolejnych stronach się to poprawi, ponieważ czasami tak
bywa, że autor się powoli rozgrzewa, jednak nie mogę powiedzieć tego w tym
przypadku. Do samego końca dialogi są toporne, niespójne, nie pasują do danych
sytuacji, a czasami nawet do rysu postaci, co jest naprawdę irytujące. Przez to
mamy dodanych także wiele sprzecznych ze sobą informacji. Nie mogę Wam ich
przytoczyć, ponieważ byłby to spoiler, jednak prawdę powiedziawszy, do tej pory
nie jestem przekonana czy wszystko, o czym czytałam ma jakikolwiek sens i które
ze stwierdzeń były prawdziwe.
Autor ma również problem z
opisywaniem sytuacji, miejsc etc. Kiedy raczej powinien wszystko skracać, bo
dzieje się wiele i aby nie tracić tempa opowieści należy czasami powiedzieć
mniej, Winner decydował się na zbyt dokładne opisy, które tak bardzo
spowalniały wszystko, że czytanie tego stawało się męką. Ponadto wydaje mi się,
że opisywanie tak dokładnie zbrodni i tego, co morderca potrafił zrobić z
ciałem było trochę przesadzone i zamiast przyprawiać mnie o lekkie mdłości,
sprawiało, że łapałam się za głowę. Można zrobić to z dużo lepszym wyczuciem,
na przykład Remigiusz Mróz w Behawioryście
swoimi opisami przyprawiał mnie o niesmak, ale był on w granicach „normy”.
Tutaj wymyka się to spod kontroli i sprawia, że wszystko wydaje się być nieco
przesadzone.
Jedyne, co zasługuje na pochwałę
to pomysł — autor miał naprawdę coś ciekawego do powiedzenia, jednak ubrał to
niezbyt dobrze, przez co dostaliśmy rozmemłaną papkę, z której nie wynika nic.
Zakończenie wcale nie jest takie zaskakujące, a przede wszystkim zostawia nas z
niczym. Do tej pory zastanawiam się nad wszystkim, co się tam wydarzyło i nie
jestem przekonana do zakończenia z różnych względów, jednak nie mogę Wam o nich
opowiedzieć, bo to jednak będzie spoiler. Jak widzicie bycie recenzentem nie
jest łatwe, bo wielokrotnie trzeba się stopować, aby nie powiedzieć za dużo.
Dlatego myślę, że tu zakończę, mimo że nie wszystko Wam powiedziałam. Niestety,
więcej po prostu nie mogę.
Kasia radzi: Osobiście,
nie polecałabym tej książki nikomu. Nie jestem osobą, która długo obraca się w
tym gatunku, dlatego nie znam wszystkich mechanizmów i nie wiem, jak bardzo są
one powielane, jednak z recenzji innych osób, którzy znają się na tym temacie
nieco lepiej ode mnie, dowiedziałam się, że Murder
Park nie jest niczym odkrywczym i chwyt, który jest tam zastosowany, mimo
wszystko jest dość popularny. Dlatego myślę, że wyjadacze gatunku zupełnie się
nie odnajdą i będą mocno kręcić nosem przy czytaniu, a zupełnie nowy czytelnik
odejdzie z przekonaniem, że kryminał czy thriller to same nudy i brak dobrze
skonstruowanych bohaterów. Stąd mam tylko jeden wniosek — lepiej odpuścić i
przeznaczyć czas na coś o wiele ciekawszego i bardziej polecanego.
Mój osąd: Krwiożercza
syrenka — 4/10
Brak komentarzy: