„Cinder” — Marissa Meyer | Czytam razy dwa #1



Czytam razy dwa to cykl, w którym będę konfrontowała swoje opinie sprzed kilku lat z tymi obecnymi. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu — na razie jeszcze nad nim pracuję i szukam najlepszego sposobu konfrontacji, dlatego myślę, że te pierwsze wpisy będą dość niedopracowane, ale mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej!

Po przeczytaniu Cinder przy okazji premiery wznowienia, zdecydowałam się sprawdzić swoją recenzję sprzed prawie pięciu lat i zobaczyć czy moje zdanie jest nadal takie samo, czy jednak uległo zmianie. Poniżej będą fragmenty z mojej starej recenzji (w oryginalnej pisowni, dlatego są błędy) — zapisane kursywą — będę się do nich odnosiła, a na końcu, jeśli okaże się, że coś zbyt słabo rozwinęłam, dodam parę słów od siebie. Ostrzegam, że opis fabuły znajdziecie tylko w starej recenzji, nie widziałam sensu, aby go powielać, dlatego tutaj link do mojej opinii sprzed kilku lat!

Ta opowieść jest bezbłędna. Mimo, że nie jestem ogromną fanką science fiction myślę, że ta książka jest cudowną historią, która spodoba się każdej osobie. 

Przede wszystkim nie uważam już, aby ta historia była bezbłędna — zdecydowanie ma swoje wady, może nie są kolosalne i nie kłują w oczy, ale z całą pewnością są, na przykład pewna schematyczność, jednak wierzcie mi, nie jest to coś, czego nie można wybaczyć. Zwłaszcza, że drugi tom jest wspaniały! Najciekawsze jest to, że wówczas uważałam ją za bezbłędną, a przecież dałam jej ocenę 9/10, a nie 10/10.

Droga Katarzyno z roku 2013, czy Ty wiedziałaś, co to jest science fiction? Jeśli Cinder jest w jakiś sposób powiązane z tym gatunkiem, to na pewno w tak niewielkim stopniu, że nawet antyfani tego nurtu nie zwrócą na to ogromnej uwagi, choć myślę, że fani mogą być urażeni wrzuceniem tej książki do sci-fi. Ach, i nie uważam, aby spodobała się każdemu — jesteśmy różni, więc naprawdę ciężko jest znaleźć historię, która każdego by zadowoliła. W sumie to zauważyłam, że często na początku swojej „kariery” blogowej pisałam, że ta pozycja, która spodobała się mnie, spodoba się wszystkim innym. Wybacz Katarzyno z 2013, ale to tak nie działa. 

Autorka w inteligentny sposób pokazała swój pomysł na przyszłość. Żaden z dialogów nie był ani wymuszony ani sztuczny. Czuło się naturalność z jaką płynęła cała opowieść. 

Co. Czasami Cię, Katarzyno z 2013, nie rozumiem. Poza tym, jak można zrobić tyle błędów interpunkcyjnych w tak krótkim tekście. Zawiodłam się na Tobie. A tak trochę poważniej — nie wiem jak się do tego odnieść. Z całą pewnością dialogi nie były wymuszone ani sztuczne, ale ta naturalność jakoś mi nie gra tutaj.

Głównym atutem jest zobrazowanie Nowego Pekinu. Nie jest to miasto idealne jak w wielu książkach o przyszłości. Czuć w nim nutkę współczesności. Jest brudne i biedne, nie ma w nim ani krzty perfekcji. Widać, że zostało stworzone na wzór obecnych czasów, ale jednocześnie ma w sobie coś nowego. Po prostu coś niesamowitego.

Ja nie wiem, dlaczego ta Katarzyna z 2013 kazała Wam czytać tak krótkie zdania (jeśli nadal tak piszę, to powiedzcie mi — od jakiegoś czasu pracuję nad wydłużaniem zdań). Poza tym czy w dystopiach naprawdę te miasta są takie idealne? Sporo z nich takie udaje, ale dzięki bohaterom widzimy, że wcale tak nie jest. Ale przyznać trzeba, że świat wykreowany przez autorkę jest naprawdę ciekawy i warty uwagi, a przede wszystkim został naprawdę dobrze przedstawiony — może jeszcze nie wyczerpująco, ale wydaje mi się, że jak na pierwszą część, jest to wystarczająco. Meyer zdecydowanie ma ochotę jeszcze chwilę potrzymać nas w niepewności.

Największym plusem całej książki jest styl autorki. Proste i łatwe w zrozumieniu dialogi. Narracja trzecioosobowa pozwala nam poznać ten nietuzinkowy świat z kilku nachodzących na siebie perspektyw, ale nadal akcja najbardziej skupiona jest na Cinder. Po prostu twórczyni chciała nam przedstawić całą sytuację jaka panuje na świecie, a nie tylko skupić się na jednym małym mieście. Dzięki temu czuć, że dzieje się coś więcej niż tylko zwykły cyborg poznający swoją prawdziwą historię. 

Tu się zupełnie zgadzam z Katarzyną z 2013 roku, ale chciałabym też rozwinąć trochę kwestię Cinder, bo zauważyłam, że nie opowiedziałam za wiele o niej w tej opinii. Nie jest ona idealną postacią — jest zagubiona, często podejmuje szalone decyzje, ale ma w sobie coś, co mnie do niej przekonuje. Wydaje się być naprawdę realna i, pomijając te wszystkie cyborgowi kwestie, mogłaby być zwykłą nastolatką, którą mogłabym spotkać w swoim życiu — może nawet stałaby się moją koleżanką. Nie chcę Wam powiedzieć zbyt wiele na jej temat, bo moim zdaniem naprawdę warto jest ją poznać i zrozumieć ją samemu.

Dodatkowo podobał mi się sposób przedstawienia bohaterów. Nic trudnego, ale za to jak wyrazistego. Najbardziej przypadła mi do gustu postać księcia Kaia. Nie jest on jak w wielu historiach nadętym i próżnym następcą tronu. Widać, że wiele przeszedł i bardzo obchodzi go dobro kraju, a przy tym nie stracił również swego człowieczeństwa i potrafi przyjąć odmowę. To naprawdę coś niespotykanego w postaci księcia.

Nadal kocham Kaia. Poważnie! Jak nigdy nie byłam jakąś ogromną fanką książąt, bo zazwyczaj to zapatrzone w siebie matoły, które nie widzą zbyt wiele i do ich naprostowania potrzeba osoby płci przeciwnej — najczęściej głównej bohaterki — ale Kai to nareszcie taki książę, który widać, że przejmuje się tym, co robi i naprawdę zależy mu na dobru państwa.

Mam nadzieję, że zrozumieliście z jakiego powodu uważam tę książkę za naprawdę wartą poznania. A z racji tego, że wiem, co się będzie działo w Scarlet, tym bardziej uważam, że ta seria powinna być popularniejsza i nawet jeśli pierwsza część nie była wybitna, to kolejne tomy zdecydowanie to naprawią. Dlatego, jeśli choć trochę się wahacie, przestańcie i kupujcie/wypożyczajcie/pożyczajcie od znajomych Cinder i czytajcie, bo to naprawdę ciekawa młodzieżówka!

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.